Zamieć

– O kurwa, ale sypie! – zacząłem z uśmiechem na twarzy gdy tylko wsiadłem do samochodu.

– Zobaczymy czy uda się dojechać na prezentację – odparł S.

Ruszyliśmy ze Słowiczej w stronę Broniewskiego i Okulickiego. Wszystkie drogi były przykryte cienką warstwą śniegu. Tutaj w mieście nie było go wiele, pługopiaskarki krążyły po mieście dosyć intensywnie.

Gdy tylko dojechaliśmy do skrzyżowania z Przemysłową włączyłem CB-radio. Od razu usłyszeliśmy „…macie nieprzejezdną, zestaw złożył się na górce.”

– Kolego powtórz proszę, bo nie doleciało w całości – odezwał się S podnosząc gruszkę do twarzy.

– „Mówiłem, że niebylecka jest nieprzejezdna” – odpowiedział jakiś mobilek.

– Dziękuję Ci bardzo, poszukam objazdu. – odpowiedział do radia.

– Możemy spróbować przez Strzyżów chociaż tam też jest spora górka, pewnie tez już będzie zablokowana – powiedziałem. – Ale tam można przejechać bokiem, nie pamiętam dokładnie jak tam ta droga leci, ale sprawdzę za chwilę na nawigacji. Może tam się uda. Gdzieś przez Żarnową się przejeżdżało. Najwyżej zwrócimy.

Na podkarpackiej zrobił się korek. Godzina 17, zdarza się chociaż nie aż taki. Tym razem winny był śnieg. Ale nie zrażało nas to za mocno. Obaj uśmiechnięci, przyzwoicie ubrani, co prawda w najtańsze marynarki i krawaty, ale jakoś to nawet wyglądało. Taka polityka firmy. Na prezentacje jeździmy pod krawatem. Mało kto to lubił ale cóż zrobić, pieniądze same się nie zarobią. Wyjazd z miasta na południe był systematycznie odśnieżany, jednak gdy tylko minęliśmy Boguchwałę ilość śniegu na drodze była coraz większa. Przed nami sznur samochodów, za nami również. Wszyscy jadą ledwo 40km/h.

– Tym tempem to nie dojedziemy – odezwałem się po chwili.

– Na razie próbujemy, zobaczymy co będzie dalej. Najwyżej odwołamy jakbyśmy mieli kiepski czas – usłyszałem w odpowiedzi.

– Ok, w sumie to w Bieszczadach teraz musi być pięknie – uśmiechnąłem się do siebie.

– Kusisz! Dawno nie byliśmy nad Soliną. I w końcu jakiś uczciwy śnieg spadł, bo do tej pory to ledwo co prószyło.

Znamy się prawie dwadzieścia lat, od jakiegoś czasu mieszkaliśmy razem. Taki los studenta. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Trochę o technologiach, bo obaj informatycy z zamiłowania, ja o jakichś elementach programowania, w odpowiedzi dostawałem informacje o serwerach. Czasem rozmawialiśmy o żaglach jako pasja S a moje hobby raz w roku. Od dziecka zajmował się żeglarstwem. Zaszczepił to w nim jego ojciec. A we mnie S. Również lubiłem żeglować, ale nie byłem takim fanatykiem jak on. Kilka miesięcy wcześniej zrobiłem podstawowe uprawnienia. Teraz już mogłem sam prowadzić jachty. Oczywiście z limitami ale mogłem. Informatyką również zajmowaliśmy się od wielu lat. Nie było dla nas problemem postawić serwer, skonfigurować sieć, stacje robocze czy inne. Ja kilka lat wcześniej zacząłem studia z informatyki, S również chociaż na innych uczelniach i w innych miastach. Obaj polecieliśmy po pierwszym semestrze. Tak czasem jest, nie chce się uczyć. Później ja skończyłem kolejne studia ale o zupełnie innym kierunku. S już nie. Teraz zajmowaliśmy się sprzedażą bezpośrednią. Ciężka praca ale ma wiele plusów. Ja jeszcze jeździłem jako uczeń, S dłużej pracował w tej firmie. Ja niedawno rozpocząłem. Miałem już kilka prezentacji za sobą, ale jeszcze musiałem trochę poćwiczyć pod okiem doświadczonego.

Teraz jechaliśmy na prezentację do Jasła. Byliśmy umówieni na 19. Jak zawsze jechaliśmy wcześniej, pauza na papierosa po drodze i jeszcze kilka minut na kolejnego przed samą prezentacją. Tak, byliśmy akwizytorami i sprzedawaliśmy odkurzacze. Strasznie to brzmi ale to prawda. Trudno, żadna praca nie hańbi a pieniądz nie śmierdzi dlatego trzeba jechać. Same odkurzacze – fajna sprawa. Polityka firmy była taka, że model który mieliśmy na stanie musieliśmy używać w domu do celów prywatnych. Nam się sprzęt podoba więc mamy argumenty aby go sprzedać. S już pracował w tej firmie prawie trzy miesiące, ja dopiero dwa tygodnie, także obaj byliśmy początkujący ale szło nam całkiem nieźle.

W Babicy gdy zjechaliśmy z drogi dziewiętnastki okazało się, że śniegu na drogach jest jeszcze więcej. Droga jeszcze bardziej była zakorkowana.

– Uwielbiam taką zimę. Może jednak odpuścimy Jasło i skoczymy jednak w te Bieszczady? – wróciłem do tematu.

– Myślałem, że żartujesz ale w sumie nie musisz mnie za mocno namawiać.

Często wyjeżdżaliśmy razem w Bieszczady, czasem sami, czasem z dziewczynami. Chodziliśmy na piesze wycieczki, czasem pod żagle. Czasami tylko się przejechać sprawdzić „czy zapora stoi na swoim miejscu” i „czy woda jeszcze nie wyschła”. Było niedaleko, mogliśmy w każdej chwili wyskoczyć. I korzystaliśmy z tej możliwości kiedy tylko się dało. Nie zawsze była na to kasa, ale gdy się znalazła to korzystaliśmy z okazji.

Dojazd do Żarnowej zszedł nam o wiele dłużej niż planowaliśmy, było już po godzinie osiemnastej. W radiu chwilę wcześniej usłyszeliśmy, że góra Żarnowska też zablokowana. Także jakiś TIR próbując wjechać na szczyt złapał poślizg i złożył się w poprzek drogi. Ciąg samochodów przed górą miał już kilkaset metrów. Zacząłem na mapie szukać objazdu, chociaż to nie było konieczne. Część samochodów mijała te stojące przed górą i zjeżdża w drogę podporządkowaną. To pewnie był nasz objazd. Spróbowaliśmy. S zjechał również za tymi samochodami, ja w międzyczasie sprawdzałem na mapie czy miał rację. Już po chwili wiedzieliśmy, że jedziemy dobrze. Udało się objechać górę po prawie płaskim. Na szczęście tylko osobówki mogły tamtędy przejechać bo droga wąska i limit wagi.

Spoglądając na zegarek zdecydowaliśmy, że jednak na pewno nam się nie uda dojechać na prezentację, dlatego też zadzwoniliśmy do firmy i poprosiliśmy o przesunięcie terminu spotkania. Nie było sensu nawet próbować. Przy tej pogodzie zeszło by nam jeszcze ponad godzinę a czasu już wiele nie zostało. Oczywiście nie zrezygnowaliśmy z wypadu do Polańczyka. Skoro już część drogi mamy za sobą a i tak nie ma co robić to jedziemy.

Po kilkunastu minutach byliśmy już na drodze w stronę Lutczy. Na szczęście dzięki temu ominęliśmy również górę niebylecką, która też była zablokowana.

Śnieg zawsze nas cieszył. Każdej zimy po pierwszych opadach wsiadaliśmy do aut i jechaliśmy na parking pod Tesco się poślizgać. Wiele osób uważa to za ryzykanckie i niebezpieczne zachowanie, czasami to widać jak tego też nie lubią. Na ten parking przyjeżdża często też Policja wzywana przez mieszkańców oraz pracowników sklepu. Nam taka jazda uratowała wiele razy tyłek i auta. Tego dnia też umiejętności nabyte podczas takich zabaw były przydatne. Byliśmy niecałe 40 kilometry od Rzeszowa a już na drodze było kilkanaście centymetrów śniegu. Wszystko było przykryte białym puchem. Prawdopodobnie nie wszystkich to cieszyło. Na pewno nie kierowców samochodów, których spotkaliśmy przed Żyznowem. Przed szczytem wzniesienia stały dwa samochody, mała osobówka i jakiś van.  Chyba nie mieli najlepszych opon, na szczęście my nie mieliśmy tego problemu. Bez większych problemów udało się ich wyprzedzić i przejechać dalej.

Z każdym przejechanym kilometrem śniegu było więcej. Zrobiliśmy sobie pauzę w Sanoku. Kawka na stacji paliw nas rozgrzała. Do tego po hot-dogu.

W tym miejscu zwykle byliśmy najdalej po dwóch godzinach. Tym razem zeszło prawie cztery. Chwilę później przejeżdżaliśmy już przez Zagórz, dalej Lesko, Baligród. W Cisnej widzieliśmy już tylko pojedyncze auta terenowe, od Wetliny byliśmy już jedynymi od nie wiadomo kiedy. Na drodze, na której było widać już tylko śnieg, to my kładliśmy ślad. Gruba warstwa białego puchu była przecięta dwoma śladami po naszych kołach. Zatrzymaliśmy się na papierosa oraz aby zrobić kilka zdjęć. Niestety w takich warunkach aparaty słabo sobie radzą, zdjęcie to dwie jasne plamy reflektorów i niewyraźny zarys postaci na pierwszym planie. To nic, pamiątka będzie. Kilka jeszcze takich udało się zrobić.

Niestety nie wszystko udało się uchwycić na zdjęciach, pięknie ośnieżone szczyty połonin, serpentyny nocą, dzikie zwierzęta. Przejeżdżając przez lasy między Wetliną a Brzegami Górnymi spotkaliśmy przy drodze dwa jelenie. Były ogromne. Ponad dwa metry. Nigdy wcześniej takich ogromnych nie widziałem.

Po chwili gdy wyjechaliśmy z lasu zobaczyliśmy światła na antenie przy strażnicy w Ustrzykach Górnych. Cały czas bardzo mocno sypał śnieg, ale widać było stojący przy drodze patrol. Była już godzina 22, więc jechaliśmy tutaj prawie pięć godzin. Normalnie wystarcza około trzy, pogoda dołożył swoje. Gdy dojechaliśmy okazało się, ze to straż graniczna.

– Jestem zaskoczony, że dopiero teraz ich widać. Ani w Cisnej, Wetlinie ani Baligrodzie nikogo nie było – powiedziałem – Przygotuj papiery bo nas na pewno zatrzymają – zażartowałem.

Oczywiście nie byliśmy zaskoczeni gdy zobaczyliśmy czerwone światło latarki machające do nas. Strażnik graniczny stał na środku drogi w kamizelce odblaskowej i z latarką w ręce z czerwoną nasadką. Częste wycieczki w Bieszczady równie często kończyły się zatrzymaniem do kontroli przez Policję czy też Straż Graniczną. Byliśmy przyzwyczajeni do tego, tym bardziej, że samochód był na przemyskich rejestracjach. Jak się kiedyś dowiedzieliśmy mieszkańców tych rejonów często kontrolują gdyż właścicielami są też obywatele Ukrainy z towarem na handel. Są kontrolowani bo czasem się zdarzają się również przemytnicy. Nie przeszkadza nam to, że jesteśmy kontrolowani. Taką mają służbę.

– Starszy sierżant Damian Nawrocki. Panie kierowco, bardzo proszę o prawo jazdy, dowód rejestracyjny pojazdu oraz potwierdzenia ubezpieczenia a od pasażera poproszę jeszcze dowód osobisty lub inny dokument tożsamości.

– Oczywiście, proszę bardzo – powiedział S podając swoje dokumenty – A tutaj są dokumenty kolegi – podając mój dowód.

– Proszę chwileczkę zaczekać w pojeździe, sprawdzimy czy wszystko jest w porządku – powiedział i odszedł do służbowego Land Rovera.

Kilka minut oczekiwaliśmy na powrót funkcjonariusza straży granicznej. Gdy po chwili podszedł odezwał się:

– Panie kierowco, niestety pojazd nie ma ważnych badań technicznych oraz ubezpieczenie jest nieaktualne. Czy ma pan jakieś dokumenty potwierdzające brakujące informacje?

– Eeeeee, co? Proszę? Jak nie ważne!? Na pewno? Mogę zobaczyć?

– Oczywiście, proszę bardzo. Badanie techniczne ważne do maja, ubezpieczenie również.

– Kurwa! – powiedział cicho S, a po chwili już nieco głośniej do funkcjonariusza – Coś musiałem popieprzyć, pewnie matce załatwiłem samochód i tak jakoś w pamięci zostało, że chodziło o moje. Trudno. Co w takim razie będzie? Może być jakieś pouczenie?

– Niestety nie możemy pana puścić bez ważnego dowodu rejestracyjnego. Jest jeszcze jeden problem. Nie mamy uprawnień aby odebrać panu dowód rejestracyjny i wystawić pokwitowanie dlatego też musimy wezwać policję z Ustrzyk Dolnych. Będziemy musieli na nich poczekać.

– To będziemy ponad godzinę czekali!

– Niestety nic na to nie poradzę. My i tak musimy wrócić na strażnicę dlatego proszę aby pan za nami pojechał, to jakieś 500m. Tam panowie poczekacie na przyjazd policji.

– Dobrze – odpowiedział S.

– W takim razie proszę jechać za nami.

Po chwili ruszyliśmy aby po kilkudziesięciu sekundach być już na miejscu. Po dojeździe na miejsce zostaliśmy zaproszeni przez strażników do środka budynku. Pomimo wątpliwie przyjemnego powodu spotkania zostaliśmy ciepło przyjęci przez funkcjonariuszy. Zaproponowali miejsce do siedzenia w ciepłym budynku. Po chwili przyszedł drugi i zapytał czy nie mamy ochoty na kawę lub herbatę. Odmówiliśmy tłumacząc, że niedawno wypiliśmy po kawce i podziękowaliśmy. W międzyczasie podczas całego pobytu podśmiechiwałem się z S, że już wiek nie ten i powinien zainwestować w preparaty na pamięć. Strażnicy, którzy nas przyprowadzili gdzieś odeszli a my pozostaliśmy z jednym, który był w dyżurce. Zajmował nas rozmową o wszystkim i o niczym. Po ponad godzinie czasu przyjechał radiowóz policji. Zapewne z przyjemnością byśmy się spotkali z policjantką która przyjechała ale raczej na kawie a nie podczas wypisywania mandatu. Była nieco niższa od nas, miała okrągłą twarz i przyjemne rysy. Pełne usta, jasne i długie włosy sięgające za ramiona, teraz spięte w kucyk na plecach. Naprawdę ładna dziewczyna. Wraz z kolegą przystąpili do czynności, wypisali pokwitowanie i mandat. Oczywiście żartem podziękowaliśmy za fatygę i powiedzieliśmy, że nie musieli się aż tutaj kłopotać, mogli nie przyjeżdżać specjalnie dla nas. Pożartowaliśmy jeszcze kilka minut i zaczęliśmy się ubierać.

– Zapierdalamy albo zaraz będziemy mieli psi zaprzęg – powiedziałem cicho do S

– Że co?

– Oni mają zagrzany samochód, my już przymrożone szyby od stania. Łapiemy we dwóch za skrobaczki i szybko lecimy bo będą wracali na Ustrzyki Dolne. Jak wyjedziemy za nimi to będziemy mieli ich tempo. Wolałbym ruszyć przed nimi – wytłumaczyłem.

S mi przytakną i już szybkim krokiem szliśmy w stronę auta. Potrzebowaliśmy zaledwie minuty aby oczyścić szyby. Niestety nie zdążyliśmy przed funkcjonariuszami policji gdyż Ci ruszyli tuż przed nami. A więc jednak mieliśmy jechać za nimi. Jak się okazało całkiem nieźle się im spieszyło i wcale nie musieliśmy się martwić o ewentualne żółwie tempo.

Dalsza podróż leciała spokojnie. S trochę już wkurwiony, bo niestety cała impreza będzie jednak kosztowna, ale dalej sobie żartowaliśmy ze zdarzenia. Po kilkunastu kilometrach zobaczyliśmy czerwone światło, które machało na nas. Radiowóz przed nami zaczął zwalniać, my również. Znów straż graniczna. Zacząłem się śmiać.

Gdy funkcjonariusze nas zatrzymujący zobaczyli, że jedzie radiowóz machnęli aby jechali dalej, na nas również, dlatego się nie zatrzymywaliśmy.

– Tym sposobem przed Rzeszowem nazbierasz jeszcze – zaśmiałem się do S.

W odpowiedzi usłyszałem tylko jakieś delikatne „pierdol się”, które mnie wprawiło w jeszcze większe rozbawienie.

Do Ustrzyk Dolnych dojechaliśmy już bez większych przygód, oczywiście jadąc cały czas za radiowozem. Na powiatową zjechali a my dalej przed siebie.

W Ustrzykach na Rynku pięknie. Pełno śniegu, przystrojone choinki. Spokojnie. Mijamy, wyjeżdżamy z miasteczka.

Tym razem na Orlenie na wyjeździe widzimy czerwone światło:

– Kurwa jego mać! – powiedział S i wrzucił prawy kierunek aby zjechać na pobocze.

– Dobry wieczór. Panie kierowco, proszę o dowód rejestracyjny, potwierdzenie ubezpieczenia i prawo jazdy.

– Oczywiście! – zaczął skrzywiony S – tu jest prawo jazdy, mandat za brak ubezpieczenia i pokwitowanie za odebrany dowód rejestracyjny!

– …? – nic nie powiedział strażnik ale miał niezłe WTF na twarzy.

– Spotkaliśmy waszych kolegów w Ustrzykach Górnych!

– To proszę tylko pokazać co ma pan w bagażniku i możecie panowie jechać.

Ja już śmiałem się na całe gardło, strażnik nie pytał już o co chodzi, dobrze rozumiał.

Dalsza podróż minęła już bez przygód.

Tak, Bieszczady są piękne zimną. Polecam!

2 komentarze

  1. A*****yer pisze:

    W Niemczech w latach trzydziestych rząd miał poparcie 95%..

Skomentuj A*****yer Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *